Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Samoistny Zapłon

Jak to możliwe, żeby ciało stanęło w płomieniach samoistnie i uległo zwęgleniu w ciągu kilku chwil?
Ktoś jednak ma na to dowody.


            W styczniu, 1980 roku oficer brytyjskiej policji został wezwany do zwęglonych zwłok w miasteczku Gwent. Już w przedpokoju poczuł panującą w mieszkaniu temperaturę wyższą niż normalnie. Powietrze było wilgotne a światło miało dziwny, czerwono-pomarańczowy kolor. Na dywanie zauważył kupkę śnieżnobiałego popiołu, z której wystawały stopy w skarpetkach, z drugiej zaś widniała zwęglona czaszka. Tyle pozostało z 73-letniego Henry Thomasa.
            Nie licząc spalonego w dwóch trzecich drewnianego fotela, w którym siedział Thomas, nic więcej w pokoju nie wskazywało na to, że coś się paliło. Dziwny kolor światła wziął się stąd, że wszystko w pokoju, również okna i nieosłonięta żarówka, pokryte było tłustym osadem, efektem parowania ludzkiego mięsa. Poza pokrywającym je osadem stopionego tłuszczu, ani podłoga, ani dywan nie były spalone. Ślady ognia były widoczne jedynie wokół szczątków.
            W dziwny sposób, ciało, w którym jest prawie 45 litrów wody spaliło się doszczętnie ale przedmioty w pobliżu pozostały nietknięte. Anatomopatolog po obejrzeniu miejsca zdarzenia, potwierdził, że fotel uległ spaleniu jedynie w tych miejscach, w których stykał się z ciałem. Kiedy fotel przewrócił się i płonące ciało osunęło się na podłogę, drewniana rama przestała się palić. Nieprawdopodobne, a jednak..... Pozostałe meble nie zajęły się ogniem, ponieważ najprawdopodobniej zapas tlenu w pokoju został wyczerpany w pierwszych chwilach wypadku. Poza tym drzwi do pokoju były uszczelnione, co w znaczny sposób ograniczyło dostęp świeżego tlenu i powstrzymało pożar mebli.


Dlaczego więc, mimo braku tlenu, ciało uległo wręcz spopieleniu????

            W zakładzie medycyny sądowej, lekarze wysnuli teorię, według której zdarzenie musiałoby przebiec w następujący sposób:

            Thomas, który był niepalącym, pochylił się nad kominkiem i od płomieni zajęły się jego włosy. Następnie poderwał się, nie rozrzucając przy tym węgla i ułożonych szczap, i usiadł w fotelu. Następnie usiadł przed telewizorem i spalił się doszczętnie.

            Trochę to naciągane, że facet nie poczuł bólu i smrodu palących się włosów siedząc w fotelu.

Koroner zaakceptował tę teorię i jako przyczynę śmierci wpisał spalenie. John Heymar (tak nazywał się oficer policji, który został wezwany do spalonych zwłok) był zaszokowany takim orzeczeniem. Znając się trochę na medycynie sądowej, nie potrafił znaleźć podstaw dla tak lakonicznego orzeczenia śmierci. Po dokładnym rozpatrzeniu pozostałych śladów, doszedł do wniosku, że ma do czynienia z przypadkiem „SAMOISTNEGO ZAPŁONU”. Kiedy poinformował swoich przełożonych o tym, zlekceważyli jego opinię, twierdząc, że sprawa nie budzi żadnych wątpliwości, i że jest jak najbardziej typowa.

            Tylko dlaczego poza ciałem i fotelem nic w pokoju nie uległo spaleniu?

Zjawisko samoistnego zapłonu tłumaczyłoby wszystkie te wątpliwości, tylko, czy istnienie tego zjawiska jest wystarczająco udowodnione?
Jednym z najważniejszych argumentów jest to, że nawet w krematorium ciało nie ulega całkowitemu spopieleniu. Pozostałe po spaleniu kości muszą być zmielone przez maszynę zwaną "kremulatorem". Dopiero po tym zabiegu pozostaje tylko pył, ale nie biały, a szary. Popiół po Henrym Thomasie był śnieżnobiały, co wskazuje na to, że temperatura spalania była znacznie wyższa, niż panujące w piecu krematoryjnym 900 stopni Celcjusza. Szczątki Thomasa były typowym przykładem pozostałości po samoistnym zapłonie człowieka.
         Aby zmienić ludzkie ciało w popiół potrzebna jest temperatura w wysokości 2500 stopni Celcjusza. Naukowcy wysnuli hipotezę, że samozapłon człowieka można było wyjaśnić tzw. "efektem knota". Efekt ten polega na tym, że jeśli człowiek jest odpowiednio otyły i ubrany w kilka warstw łatwopalnych ubrań, to te ubrania, po podpaleniu mogą pełnić funkcję knota i sprawiać, że powoli będzie się wypalać tłuszcz, tak jak stearyna w świecy. Jeżeli natomiast temperatura ognia jest wystarczająco wysoka, a w otoczeniu nie brakuje tlenu, to nawet otyłość przestaje być warunkiem koniecznym.
       Dobrze udokumentowany przypadek efektu knota był badany przez profesora Gee ze szpitala uniwersyteckiego w Leeds w 1965 r.
Ofiarą była 85-letnia kobieta, która w czasie ataku serca wpadła w ogień palący się w kominku. Została odnaleziona dopiero po kilku godzinach. Spalenie przypominało "efekt knota", jednak jej obrażenia wykazywały duże różnice, porównując je ze szczątkami ofiar samoistnego zapłonu. W większości przypadków, w których mówi się o "efekcie knota", ofiary były martwe zanim zaczęły się palić. Ubrania były doszczętnie spalone, nawet na tych częściach ciała, które nie uległy zwęgleniu. Poza tym, proces spalania musiałby trwać od 24 do 48 godzin, by doprowadzić ofiarę do takiego stanu, w jakim znaleziony został Henry Thomas.

Ten, który ocalał
      Badania patologiczne wykazują, że ofiary samozapłonu miały w płucach spore ilości dymu. Wynika z tego, że z samozapłonem mamy do czynienia tylko u osób żywych, które jeszcze oddychają. W momencie zapalenia ofiary znajdują się w swoistym transie.
Jack Angel, który przeżył samozapłon, jest najlepszym dowodem na to, że człowiek w momencie zapłonu jest w stanie transu. W 1974 roku Jack Angel położył się do łóżka i obudził się dopiero po czterech dniach, z tak rozległymi oparzeniami, że ostatecznie chirurdzy musieli mu amputować prawe przedramię. Ani piżama, ani pościel nie spaliły się, ból u mężczyzny pojawił się dopiero w kilka godzin po odzyskaniu przytomności. Angel nie potrafił odtworzyć tego, co się z nim działo, nawet pod wpływem hipnozy.

Świadek, Jack Stacey
      Kilku ludzi widziało osoby płonące z niewyjaśnionych przyczyn. Takim świadkiem był strażak Jack Stacey, który zostałwezwany do pożaru w opuszczonym domu na peryferiach Londynu. Po przyjeździe na miejsce nie zauważył z zewnątrz żadnych śladów ognia, kiedy jednak wszedł do środka, zobaczył palącego się żebraka, zwanego przez okolicznych mieszkańców Baileyem.
Stacey wspomina:

"W jego brzuchu pojawiła się szczelina długa na jakieś 10 cm. Wydobywały się z niej płomienie, jakby w środku paliła się benzyna. Aby ugasić ogień, wlewałem wodę z gaśnicy wprost do brzucha Baileya. Tam prawdopodobnie było jego źródło."

Bailey wbił swoje zęby w mahoniowe poręcze na schodach, co sugeruje, że w momencie samozapłonu  był żywy. Strażacy potrzebowali łomu do rozwarcia jego szczęk. Oficjalnie przyczyna pożaru pozostała niewyjaśniona. W budynku nie było ani gazu, ani elektryczności. Nie znaleziono przy nim żadnych zapałek. Nawet jakby zasnął z zapalonym papierosem, to nie mogłoby spowodować tak groźnego spalenia.

Jeannie Saffin w płomieniach

      W 1982 roku w Londynie, 62-letnia, upośledzona psychicznie Jeannie Saffin stanęła w płomieniach, siedząc na drewnianym krześle w kuchni swojego domu. Siedzący obok jej ojciec zauważył blask płomieni. Odwrócił się do niej i zobaczył ją całą w płomieniach. Najwięcej ognia było  w okolicach głowy i rąk. Jennie nie krzyczała ani nie ruszała się. Ojciec zaciągnął ją do zlewu i zawołał jej męża. Wszyscy byli w szoku. Płonęła, ziejąc ogniem z ust i brzucha. Obydwaj ugasili ogień. Jeannie zmarła w szpitalu, kilka dni później. Orzeczzenie o przyczynie zgonu zostało odroczone do czasu, aż policja ustali, w jaki sposób Jennie zajęła się ogniem. Policjant zajmujący się tą sprawą, napisał raport, że nie potrafi wskazać przyczyny palenia się kobiety. Orzeczenie w sprawie śmierci brzmiało: NIESZCZĘŚLIWY WYPADEK.

    Sprawa Jeannie Saffin, tak samo jak wszystkie inne, pomimo że nie wyjaśniona, uznana została za zamkniętą.

Dziwne? Raczej bardzo dziwne.


Żródło: Faktor X